Historia jednego zdjęcia: Svindal
Na trasie zawodów Pucharu Świata może przebywać zaledwie czterdziestu fotografów z największych agencji prasowych świata (tzw. pool). Pozostali mogą pracować tylko na mecie. Stamtąd – jak wiadomo – nie da się ustrzelić zdjęć życia. A ja chciałem mieć dobrą akcję!
Przed drugim przejazdem giganta w Alta Badia poszedłem na rekonesans wzdłuż siatki zabezpieczającej trasę. Wdrapałem się mniej więcej na ¾ wysokości stoku widocznego z mety. Stwierdziłem, że najlepsze ujęcie mam szansę uchwycić na jednym z garbów, za którym ustawiono bramkę. Tylko, że z drugiej strony trasy… Do startu zostało 30 minut. Rozpoczął się wyścig z czasem – musiałem zbiec na dół, okrążyć ogródek mety i trybuny, a potem wspinając przez las przedostać się do upatrzonej lokalizacji. Zalany potem rozstawiłem monopod i przymontowałem 500-milimetrowy teleobiektyw do aparatu. Akurat ruszał pierwszy zawodnik. Mimo że siatka była dość niska w tym miejscu, brakowało kilku centymetrów, aby nie wchodziła w kadr. Wykorzystałem chwilę nieuwagi policjanta obserwującego ogrodzenie. Przeskoczyłem przez drewniany płotek i zawiesiłem na siatce plecak ze sprzętem. Ta ugięła się pod jego ciężarem i po wspięciu się na palce miałem w wizjerze wyśmienity kadr. A potem nadjechał Svindal…